Wywiady

Rozmowa z Piotrem Kościelnym, autorem powieści „Dom”

Po pierwsze skąd ta anonimowość? Czy pisarzowi przystoi?

Nie jestem anonimowy. Od początku podpisuję moje książki prawdziwym nazwiskiem, nigdy nie ukrywałem faktu, że jestem prywatnym detektywem – to pozwala mnie bardzo dokładnie zweryfikować jako osobę. A to, że zwyczajnie nie pokazuję publicznie swojej twarzy, wynikało na początku z tego prozaicznego powodu, że nie chciałem być rozpoznawany jako detektyw na przykład podczas prowadzenia obserwacji. Z detektywistyki zrezygnowałem już przeszło rok temu, zawodowo zajmuję się już wyłącznie pisaniem i myślę, że za jakiś czas ujawnię mój wizerunek – przede wszystkim po to, bym mógł widywać się z moimi czytelnikami podczas spotkań autorskich, na które, prawdę mówiąc, bardzo czekam.

Jak praca detektywa pomaga lub przeszkadza w pisaniu?

Praca detektywa właściwie nie ma i nie miała wpływu na pisanie powieści. Po sukcesie „Zwierza”, dzięki któremu zostałem zauważony jako autor, sprawy potoczyły się niemal błyskawicznie – pasja pisania szybko przerodziła się w główny zawód, a detektywistyka zeszła na dalszy plan, aż w końcu całkowicie z niej zrezygnowałem. Ale jest coś, co było niezbędne mi jako detektywowi, a teraz jest bardzo przydatne w mojej pracy twórczej – to zmysł obserwacji, spostrzegawczość, wyczulenie na szczegóły. Budując postać bohatera nie korzystam z wiedzy psychologicznej, bo psychologią się nigdy nie interesowałem, a bazuję właśnie na obserwacji ludzi i ich zachowań.

Czy fabuła DOMU jest oparta o wiedzę o sprawie, z którą pan się zetknął?

„Dom” jest czystą fikcją literacką, niemającą odzwierciedlenia w rzeczywistych wydarzeniach. Jedynie budynek wschowskiego domu dziecka mnie zainspirował do napisania tej powieści. W pracy zawodowej większość moich zleceń dotyczyła spraw rodzinnych, takich jak sprawdzenie wierności małżeńskiej, opieki nad dzieckiem, spraw alimentacyjnych. Sprawy związanej z sierocińcem nie miałem i z dużym prawdopodobieństwem mieć już nie będę.

Dlaczego na główną postać, detektyw prowadzącą sprawę, wybrał Pan kobietę?

Chyba tak zwyczajnie przyszła pora na policjantkę rozwiązującą sprawę serii zbrodni. Uznałem, że może wprowadzi to taki powiew świeżości W większości moich powieści kobiety odgrywają znaczące role, jednak z reguły były postaciami drugo- i trzecioplanowymi. W „Domu” zdecydowałem, że pora na silną babkę, która pokaże, że nie daje sobie w kaszę dmuchać. I pokazała.

Jak pisało się z damskiej perspektywy?

Nie miałem z tym żadnego problemu, ale to chyba dlatego, że nie próbowałem jakoś usilnie zagłębiać się w typowo kobiece sprawy i aspekty. W moich powieściach często opisuję wydarzenia zarówno z różnych punktów widzenia, jak i w różnych płaszczyznach czasowych, więc i ta perspektywa nie stanowiła dla mnie jakiegoś szczególnego wyzwania.

Jaki efekt chciał Pan uzyskać rysując swoje postaci? Jaki jest Pana stosunek do nich?

Robiąc rys postaci staram się sprawić, by czytelnicy nie mieli zbyt łatwo. W „Domu” mściciel niby jest złym człowiekiem, ale z chwilą, gdy zaczynamy poznawać jego przeżycia w bidulu, jesteśmy w stanie go zrozumieć, a nawet w jakiś sposób usprawiedliwiać. To sprawia, że identyfikujemy się z nim i nawet po cichu dopingujemy. Podobnie było w mojej powieści – „Łowcy”. Tam zabójca mścił się za krzywdy wyrządzone synowi i żonie. Mścił się także za innych, którzy nie mieli w sobie siły, odwagi lub możliwości dokonania zemsty na pedofilach. Tam również czytelnicy wielokrotnie stawali za nim i nie chcieli, by został złapany.

A jaki jest mój stosunek do postaci, które tworzę? Chyba nie umiałbym stworzyć bohatera, który by mnie irytował. Jedni bohaterowie mnie śmieszą, drudzy mi imponują, a jeszcze inni przerażają – ale na swój sposób wszystkich ich lubię i żaden mnie nie drażni.

Pytanie filozoficzne – skąd ta dwoistość dobro-zło w człowieku?

W dużym uproszczeniu – myślę, że zło, to po prostu brak dobra. Im więcej dany człowiek zazna w życiu dobra, miłości, empatii, im więcej tego wchłonie – tym mniej jest w nim miejsca na to, by mógł wyrządzić innym krzywdę i czynić zło. Z kolei człowiek, który zaznał wielu krzywd, którego poczucie wartości zostało zdeptane, który był uczony, że sprawy rozwiązuje się argumentem siły i przemocą – z dużym prawdopodobieństwem będzie to samo posyłał w świat. Trochę dlatego, by samemu choć przez chwilę pozornie poczuć się lepiej, a trochę dlatego, że nie potrafi inaczej.

Co było najtrudniejsze przy pisaniu tej książki, a co dało Panu najwięcej radości?

Pisanie tej książki przychodziło mi z ogromną łatwością i choćbym chciał, to nie wskażę czegoś, co sprawiłoby mi jakąkolwiek trudność. Ta treść po prostu gdzieś we mnie była, a ja zwyczajnie przeniosłem ją na papier. „Dom” powstał w błyskawicznym wręcz tempie. I chyba to dało mi największą radość – ten stan „flow” podczas pisania.

Przez całą powieść nie zostawił Pan okruszka wskazówki co do rozwiązania…?

Moje powieści są z rodzaju „jak i dlaczego”, a nie „kto”. To nie są typowe kryminały, w których czytelnicy typują sprawcę, bo ten u mnie jest zazwyczaj znany od początku. Podobnie jest w „Domu”. Ale jeśli mimo to uda mi się czytelnika zaskoczyć, to tym bardziej się cieszę.

A czy historia Lipy będzie miała kontynuację?

Początkowo zakładałem, że będzie to jednotomowa historia, jednak wielu czytelników pyta mnie, czy jest szansa na to, by jeszcze kiedyś spotkać wschowską policjantkę. A że ja zazwyczaj zostawiam sobie otwartą furtkę do kontynuacji, jakiś wątek, który można dalej pociągnąć, to nie wykluczam, że powstanie powieść, w której będziemy śledzić losy Lipy. Może jeszcze z czasów, zanim trafiła do Wschowy? Czas pokaże.

Powieść „Dom” ukazała się nakładem wydawnictwa Czarna Owca